Powered By Blogger

piątek, 1 stycznia 2016

Sylwester pod hasłem "Gdzie je pilot?"

Wczorajszego sylwestra z żoną spędziliśmy z pilotem w ręku kontemplując zacny repertuar telewizyjny przygotowany na ten uroczysty wieczór z myślą o takich osobach jak my. Sytuacja ta, dość spontaniczna wynikła z faktu, że w sylwestrowy poranek u naszego syna dostrzegliśmy symptomy pewnej choroby, które po szybkim udaniu się do pobliskiego zaprzyjaźnionego pediatry się potwierdziły - diagnoza: OSPA!

Klamka zapadła, siedzimy w domu.

No nie ma tragedii. Jest sylwester to na pewno jakieś extra hity i mega produkcje będą puszczali. Odpalimy sobie świece zapachowe, zrobimy romantyczny nastrój, otworzymy dobre wino i obejrzymy coś w stylu "Obcy kontra Predator" :)

damy radę.

Co za szok i rozczarowanie. No nawet Kogla mogla czy Kevina w Nowym Yorku nie dali. Z braku laku oglądamy Sylwestrowe gale naszych największych nadawców telewizyjnych. Na każdym kanale generalnie to samo. Beata z Bajmu i cała reszta.Wiele uśmiechów i cukrowania.

Przebrnąłem przez to. Nie było źle, nawet, muszę przyznać, że mieliśmy niezły ubaw z żoną w pewnych momentach i mam kilka ciekawych spostrzeżeń, którymi chcę się podzielić:


Na "2" oczarowała mnie Pani Młynkowa co jej psy suknię poszarpały. Z jaką ona gracją co 5 minut sprawdzała ile nam pozostało do północy. To odliczanie od samego początku było bardzo emocjonujące. Tak się wczuła, że byłem niemal pewny, że po północy zacznie odliczać czas jaki upłynął od tej ważnej chwili. Do tego mieli niezłą scenę, robiła wrażenie. Tłum był zadowolony, zabawa na 102.


"Polsat" - tu nie ma się do czego doczepić. Nic nie zasłużyło na mój sarkazm. Ludzie się dobrze bawili no i dobra. Chociaż nie, jest jedna rzecz. W pewnym momencie na scenę wyszedł zespół PECTUS, którego jestem wiernym fanem i zaśpiewał moją "ulubioną" piosenkę, tę o Barcelonie w San Andre. Świetny utwór, podobnie reaguję na piosenkę "tak blisko" Pana Rafała Brzozowskiego. To jest niesamowite. Co ich widzę gdziekolwiek to tłuką te Barcelonę. Nie napisali nic innego?! Wyobrażam sobie: jest sylwester z Polsatem 2027, powiedzmy w Chociszewie, za chwilę wystąpi zespół Pectus, wychodzą wylansowani, wyszczerzeni, i jadą bezwstydnie: "To był sen, piękny sen..." Panowie proszę, zagrajcie coś innego.


TVN - Tu było pięknie. Dali popis. Najlepszy sylwester pod względem zamuły i melancholii i to głównie ta impreza mnie zainspirowała do napisania tego ironicznego posta. Łatwo było z zamkniętymi oczami odgadnąć, że się przełączyło na Tvn. Panowała tam taka grobowa atmosfera. Nie wiem kto to reżyserował i czym się kierował dobierając artystów ale była masakra. Gwiazdą wieczoru była Pani Edyta. Na łopatki rozłożyło mnie to, że była godzina ok 23:40. Niewiele minut do północy. Tłum powinien być rozgrzany tak jak na dwóch poprzednich imprezach plenerowych. A tu Tvn daję znowu Edytkę. Ale mimo to byłem pełen nadziei i szczerze życzyłem tym ludziom sterczącym w mrozie pod sceną, że to może własnie teraz się zlitują i poleci coś skocznego, ludzie się ucieszą, będzie zabawa i ... "to nie ja byłam Ewą" Szaleństwo. Aż dziwie się, że ten tłum się nie rozszedł do domów i nie włączył "2". W pewnej chwili nawet prowadzący Pan Prokop ze sceny stwierdził, że jakoś impreza ogólnie drętwa a w wielotysięcznym tłumie panuję cisza jak na pogrzebie organisty. Panie Prokop, co się dziwisz? Jak się organizuje taką imprezę to muzyka powinna porwać ludzi do zabawy. Powinno być skocznie, radośnie. Edytka Górniakowa co jej się różowe skrzydła przekrzywiły to troszku za mało. Edyta to gwiazda jednego z programów Tvp 2. Ale oni cwaniaczki nie zakontraktowali. Miałem uciechę z Tvn, że hej. 
Chociaż Chylińska dała czadu. Ona jest niezawodna i świetnie zaśpiewała na żywo.

A czy w tę magiczną noc grał gdzieś Enej? Czy zagrali swój fantastyczny utwór "kamień z napisem love"? Co za strata. Jak ja mogłem to przegapić hehe


Mimo wszystko w 2016 wszedłem z optymizmem i pozytywnym nastawieniem na nadchodzący rok czego też wszystkim Wam życzę. :)

Thanks to Coldplay for "Adventure of a lifetime"




Wierzcie lub nie ale natrafiłem na niego w pewnym radiu i jakoś natychmiast podświadomie wiedziałem, że to Coldplay. Nie natrudziłem się więc przy odszukaniu tego utworu pomimo, że nie znałem tytułu. YouTube szybko mnie nakierował wyświetlając jako pierwszą pozycję. Jakże się zdziwiłem gdy po odpaleniu szybko uświadomiłem sobie, że to ten sam kawałek.

Są takie utwory, od których się rozpływam i mogę ich słuchać w przysłowiowe "w koło Macieju". To jest idealny przykład takiego. Rzadko mi się takie trafiają. Moim zdaniem kompozycja niemal idealna. Aranżacja jest lekka, świetnie zgrana i miło wpada w ucho, przyjemnie prowadzi przez cały utwór. Wokal, barwa wokalisty, tekst trafnie uzupełniają całość nadając idealną harmonie. Miks tego wszystkiego dopełnił całość w każdym, najmniejszym detalu. Powstał bardzo dobry utwór. Do tego pochwalę pomysł na teledysk.   Wszystko współgra idealnie czyniąc z tej kompozycji obecnie mój numer jeden. 

Utwór skutecznie wprowadza mnie w dobry nastrój. Niesie ze sobą jakąś pozytywna energię. Przestrzeń, jaka jest w tej piosence oraz melodia i rytm powodują, że nie da się go nie lubić. W tej samej rozgłośni usłyszałem, że największym hitem 2015 jest utwór "One direction", ten w którym panowie "artyści" chodzą po płycie lotniska. Co za porażka. Kto to promuje? Jestem zażenowany! Toż to taki sam rozmydlony popowy twór bez melodii i wyrazu jakich mnóstwo. Piosenka nie wiele się różni od kompozycji sprzed wielu lat takich grup jak N'sync czy Backstreet Boys. Do mnie to nie trafia. Trzymam kciuki za "Adventure of a lifetime"  bo mi się spodobał wyjątkowo i tyle.

P.S. Jeśli komuś przypadł do gustu promowany przeze mnie zespół polecam inny ich dobry utwór



Najlepszego 2016 ;)

sobota, 7 listopada 2015

Listopad mgłami spowity

Od kilku dni nad moją wsią zalegają ponure, złowieszcze mgły. Przerażający krajobraz zza okna skłonił mnie do poszukiwania uciech i rozrywek, które poprawiłyby mój nastrój wspomagając tym samym moją udręczoną jesienią psychikę narażoną na wszelkiej maści depresje i zamuły. Wśród różnorodnych ewentualności sięgnąłem także do muzyki i to co odkryłem niniejszym przedstawiam.


Pierwszy utwór pomimo że jakoś mało skoczny i imprezowy to bardzo mi się spodobał. Natknąłem się na niego przypadkiem przy okazji oglądania pewnego filmu z Denzelem Washingtonem. Kawałek ma już pół wieku bo pochodzi z 1963 roku. W 1964 cover utworu nagrali The Rolling Stones. Ten refren chodził mi kilka dni po głowie. Film podobno dobry ale jakoś w połowie zasnąłem. Sorry Denzel :)




Druga moja propozycja wynika z mojego zachwytu ostatnimi czasy nad muzyką gruzińską. A mój zachwyt pojawił się przy okazji programu rozrywkowego, w którym to usłyszałem pewien utwór. Robiło niezłe wrażenie w połączeniu z tradycyjnym, gruzińskim tańcem. Dla zainteresowanych podsyłam link. Czujesz w sobie te rytmy? Odpal i poczekaj 1 minutę - Zrozumiesz w mig.



Aby zwiększyć różnorodność i pogłębić skrajności na koniec dodam utwór, który powstał jako kolaboracja pewnego kabaretu z pewnym producentem zza naszej wschodniej granicy. Piosenka i teledysk utrzymane w humorystycznym klimacie. Chociaż do końca nie wiem czy to pastisz wynikający z dystansu twórców do siebie, jak również do własnej kultury i narodowości czy może wręcz przeciwnie. Jakby nie było - kawałek fajny. 


czwartek, 14 maja 2015

Trance master

Jest taki utwór na który wpadłem przypadkiem i od którego nie potrafię się uwolnić już od dobrych dwóch miesięcy. Nie ma dnia abym go sobie nie "odpalił". Mam wyjątkową słabość, którą poczułem od pierwszego odsłuchania i nie będzie zaskoczeniem chyba, że wyszedł spod ręki Armina. Nie jest to kawałek jego autorstwa a jedynie remix utworu pochodzącego z saundtracku filmu Nowa Ziemia z 2011 roku. Filmu nie oceniam, nie widziałem. Ale remix w wykonaniu Armina mistrzowski. Szczególnie polecam.


Jeśli ktoś lubi trance to zrozumiemy się bez zbędnych słów odnośnie kwestii poziomu tej kompozycji. Wszystko jest idealnie dopracowane. Linia basu, wysokie, niskie tony, przejścia, cały drum, po samą melodię i całokształt nowej, klubowo tanecznej aranżacji. Bardzo lubię połączenie tego rodzaju muzyki z operowym wokalem. W tym wypadku wyszło świetnie. Armin świetnie to zmiksował. Wszystko trwa przeszło 7 minut ale ta przestrzeń jest tak zmyślnie wypełniona, że nie ma miejsca na nudę a nawet pozostaje pewien niedosyt. Utwór od początku mocno atakuje. Moja ulubiona szczególnie część tego kawałka zaczyna się od 1:28 wtedy to utwór po wstępnym rozwinięciu delikatnie wycisza. Aranżacja ustępuję miejsca świetnemu wokalowi, któremu zaczynają towarzyszyć smyczki i syntezatory Armina. Coś pięknego. 2:27 to już inwencja i kunszt autora. Za to lubię go najbardziej. Polecam głośno na dobrych słuchawkach. To nic że na starość będziemy głusi :-) bo warto.    

niedziela, 1 lutego 2015

Krótka piłka...?

To że muzyka ma dla mnie duże znaczenie w moim jestestwie jest kwestią absolutnie niepodważalną ale niestety od jakiegoś czasu zacząłem mocno wątpić w jej ówczesne trendy. Jako, że wciąż poszukuję czegoś nowego ostatnio byłem mocno wyposzczony jeśli chodzi o dobrą muzykę. Ile można wracać wciąż do klasyki i słuchać w kółko tego samego. Bardzo chciałem odkryć i zajarać się czymś świeżym. 

Nic mi ostatnio w tym nie pomagało. Na przełomie roku dałem szanse medium w postaci rozgłośni radiowych, które powinny karmić moje uszy interesującymi nowościami. Te, ze smutkiem przyznaje faszerowały mnie takimi gównami, które zamiast umilać mi podróż sprawiały, że korki na drodze wydawały się dłuższe a spalanie benzyny wyraźnie skakało. Po raz kolejny stwierdzam, że wyżej wymienione nie maja sensu i w tym aspekcie nic się nie zmieniło. A rzekłbym, że jest coraz gorzej. Wyraźnie postępująca w tym zakresie ewolucja spowodowała, że ludzie są ostro ogłupiani już nie tylko przez telewizję. Aby nie być gołosłownym przytoczę przykład rozgłośni, która chyba biorąc wzór z Mtv wprowadza do swojej ramówki jakieś przerażające atrakcje dla słuchaczy, którzy mogą zadzwonić sobie do radia i powydzierać się w niebogłosy dając dźwięk na dzień dobry, obwieszczając wszem i wobec, że akurat dziś jest piątek, piąteczek, piątunio. (Szok! Serio to już Piątek?! popatrz, zapierdala co) Kto bardziej głupio się wydrze ten jest bardziej spoko i dostaje nagrodę. Szaleństwo. To jest tylko jeden z przykładów. Ogólnie masakra. Każdy ma prawo wyboru. Ja to odstawiam.

Innym przykładem mojego zawodu jest to, że zakupiłem dwie płyty wydawnictwa Armada. Wydawnictwo to nigdy mnie nie zawiodło więc tu szukałem inspiracji oraz pocieszenia. Okazało się, że były to pieniądze wywalone w błoto. No cóż, trudno. A może to tylko moje chwilowe znudzenie muzyką elektroniczną sygnowaną osobą Armina Van Buurena. Wszak jestem jego fanem od dawna.

Co począć? Muzyczna nuda, dno i wodorosty...trzeba przespać lub przeczekać. 

Aż w końcu trafiłem. Całkiem przypadkiem gdzieś w necie wyhaczyłem pewien kawałek, płynnie przeszedłem do płyty którą reprezentował i już dwa dni później trzymałem ją w rękach. I to była właśnie ta krótka piłka.

Mowa o płycie składu Tabasko "Ostatnia szansa tego rapu"

Tak, wiem. To nie jest żadna nowość. Płyta wyszła w 2012. Ale ja na nią natrafiłem dopiero teraz. Przegapiłem zwyczajnie. Utworem, który wpadł mi w ucho był ten oto kawałek:


Ależ się nim zajarałem. Co za jakość aranżacji. I do tego dojrzały, poważny przekaz. Nie jakieś pitu pitu o pierdołach tylko zajebisty rap dorosłych facetów już po trzydziestce bez nafaszerowania wulgaryzmem płynącym z osiedlowego dresiarskiego blichtru z browarem w łapie. I to do mnie trafia. Sam skończyłem trzydziechę. Wychowałem się na tych raperach, można by powiedzieć, że z poprzedniej dekady, z początków rapu w Polsce, tego na który był bum pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Zatem nie jara mnie już nawijka gówniarzy o tym, że gania ich policja za jaranie blantów i jak to robią wszystko na swojej siłowni aby upozorować osiedlową gangsterkę pod blokiem i jak to oni są panami własnej ławki. To już jest nuda. Dobre dla gimbazy zajaranej chociażby dziwnym zjawiskiem - człowiekiem w masce z nocnika - KaeNem. Chociaż po tym kto wygrał Eurowizję to nic nie powinno mnie dziwić. Może zwyczajnie chłopak wylał sobie gorącą herbatę na twarz. Bo przecież nikt normalny nie wymyślił by takiego wizerunku. Do mnie przemówiło Tabasko. Po pierwsze totalnie rozpłynąłem się pod wpływem aranżacji duetu Killing Skills. Panowie to jest w moim mniemaniu majstersztyk. Pełen szacunek. Tak świetnie dopracowanego bitu dawno nie słyszałem. Głównym motywem jest to wosokotonowe zawodzenie dziewczyny na początku piosenki. Jest to sampel zapożyczony z utworu West Side amerykańskiej grupy CocoRosie. W oryginale straszna psychodela. Trudno wysłuchać do końca. Ale w kawałku Wychowani w Polsce świetnie się wpasowało i nadało dobry klimat. Konkretny, mocny bit. No nie da się nie pokiwać głową. Najlepszy, moim zdaniem fragment utworu to ten kiedy w drugiej zwrotce wchodzi na wokal OSTR. Całość rozwala system. Styl Ostrego idealnie współgra z aranżacją. Zastanawiam się tak przy okazji co sobie pomyślał Pan Fronczewski jeśli usłyszał te słowa na swój temat.

Kilka słów o tekstach. Chyba każdy kto wychował się w czasach, o których oni mówią doskonale rozumie w czym tkwi siła i unikat tekstu. Niewiele trzeba tłumaczyć. Kto nie oglądał Macgyvera? Kto nie robił bomby z zapałek? Kto nie wąchał tego charakterystycznego smrodu waląc z kapiszonów? Kto nie próbował rozbroić korków? Tych do których potrzebny był pistolet. Ewentualnie można je było przydeptać z werwą. Efekt był jeszcze lepszy. Kto żyjąc w tamtych czasach za dzieciaka nie jarał się gierkami na Amigę 500 robionych na dyskietki? Ile to joysticków poszło do śmieci po naparzaniu w Mortala 2. Z jaką łatwością strzelały te blaszki w środku. Kto się nie wściekał jak mu Fire przestawał działać. Kurde, graliśmy po siedmiu w naszych ciasnych, dziecięcych pokojach. Jaka to była zajawka. Kaczor Donald. Miałem sporo powyżej 100 sztuk. Mowa o komiksie oczywiście. Później poszły na allegro. Teraz trochę szkoda bo to niezła kolekcja była. Pierwsze numery miałem jeszcze z '94. Co do hollywoodzkich gwiazd kina akcji to sam niedawno popadłem w zadumę jak przeglądałem w sieci zdjęcia tych obecnych dziadków, którzy kiedyś ratowali świat. Z drugiej strony trudno oczekiwać, że Rambo czy Terminator będą wiecznie młodzi. To niesamowite jak szybko zmienił się Świat. Młodzi ludzie, którzy urodzili się po 2000 roku zupełnie nie maja pojęcia o czym mówię. Taka kolej rzeczy. Dla mnie ten tekst to sentyment, to powrót do przeszłości. Do mojej przeszłości z czasów podstawówki, tej co miała 8 klas. Być może to właśnie to tak mnie urzekło w tym kawałku. Poza muzyką oczywiście.

Zakupiłem płytę. Post ten chce poświęcić tylko temu kawałkowi więc odnośnie reszty utworów powiem tylko tyle, że trzymają ten poziom, jaki aktualnie mi odpowiada. Dojrzały, mądry rap okraszony świetnie dopracowanymi bitami. Mocna pozycja, jak najbardziej godna polecenia.        




    

sobota, 29 listopada 2014

Do you Łona some clever music ?

Dzisiejszy wpis chcę poświęcić polskiemu artyście hiphopowemu, który nagrywa pod pseudonimem Łona. Znawcy branży pewnie osobistość tę znają ale już osoby sporadycznie natrafiające na polski rap to pewnie niekoniecznie. A szkoda bo na prawdę jest to artysta zacny w swej dziedzinie. Moim zdaniem zdecydowanie za mało promowany. 

Łona wyróżnia się wysoką jakością tekstów swoich piosenek. Jego twórczość zaliczana jest do rapu inteligenckiego. Nie można zaprzeczyć twierdzeniu, że gość jak już coś pisze to korzysta mocno ze swoich szarych komórek. Jego utwory nie są łatwe. Raczej przy tym się nie potańczy. Aranżacje ma pokrętne, poucinane, pozornie wybijające z rytmu ale zapewniam wszystkich, że dobrze się go słucha. Szczególnie lubię puenty w jego kawałkach. Zapraszam do zapoznania się z jego wybranymi utworami, które pochodzą z płyty Koniec żartów z 2001 roku. Może i stare ale wciąż godne uwagi.




Celowo wybrałem tę wersję teledysku z YT ze względu na ukazujący się tekst piosenki. Rozmowa z Bogiem. Zabawnie ale z poważnym przesłaniem.





Historia z morałem, że może jednak kasa i ciągła gonitwa za nią nie do końca są najważniejsze. Puenta, za pierwszym razem gdy tego słuchałem rozłożyła mnie na łopatki.




Trzeci utwór podobny stylem do poprzednich. Tak jak wspomniałem kawałki Łony nie są raczej do tańczenia albo przyjemnego słuchania. Brak tu kojącej melodii. Łony się słucha głównie dla jego nietuzinkowych tekstów poukładanych w krótkie, intrygujące historie niosące błyskotliwe przesłania. Ja mocno cenię tego artystę. Polecam wszystkim, którzy dotąd nie znali, a którym spodobał się jego styl.

piątek, 28 listopada 2014

He's really got talent.

Ogólnie to nie jestem niestety miłośnikiem programów typu talent show, które obecnie zalewają ramówki różnorodnych programów telewizyjnych. Przez to jestem mocno nie zorientowany podczas rozmów na ten temat. Zupełnie nie wiem kto wystąpił w ostatni weekend w tym czy innym programie. Generalnie mało mnie też interesuje kto wygrał ostatnią edycję czegoś tam lub które z jury ostatnio komuś pojechało lub się aktorsko popłakało z powodu czyjegoś występu. Chyba jestem mocno nie czuły na prezentowane emocje w tych widowiskach i całkowicie mi ten cały show powiewa. Głosowania smsowe telewidzów to czysta fikcja. Już widzę jak naród zgodnie na prośbę przeróżnych prowadzących chwyta za komórki i śle te smsy, które już po przerwie reklamowej zostaną podliczone i będzie wiadomo kto wygrał. Często zwycięzcy przepadają bez echa. 

Wszak zdarzają się wyjątki, które, jak życie już pokazało często w zakresie moich osądów uczą mnie pokory. 

Chłopak, którego mam na myśli wziął udział w takim programie w 2010 roku mając tylko 19 lat. Odniósł sukces. Nie wygrał ale zajął drugie miejsce. Zaczął wydawać swoją muzykę. Często go słyszałem w radiu czy w telewizyjnych programach muzycznych. To nie wszystko. Szybko zaprosili go do innego talent show oraz wziął udział w pewnej rozbudowanej kampanii reklamowej jednej z firm telekomunikacyjnych. 

Kurde, prawdą jest, że ten koleś nieźle mnie drażnił. Był taki moment, że już miałem go dość. Czara goryczy przelała się gdy usłyszałem jak na swoją nutę poczynił covery dwóch piosenek: Tears in heaven Erica Claptona oraz dni. których jeszcze nie znamy Marka Grechuty. Takich piosenek się nie przerabia. A już na pewno nie na styl reggae bo brzmią kiepsko. Pierwsza z nich, jeśli ktoś zna jej historię to poruszająca ballada o osobistej tragedii artysty. Sam jestem ojcem i po męsku przyznam, że gdy pierwszy raz słuchałem jej wiedząc już o czym mówi poryczałem się jak bóbr. Kto nie ma dziecka ten nie zrozumie. Przerobiona na radosną nutę brzmi strasznie. Do drugiego kawałka reggae też nie bardzo pasuje. To jest klasyk, który brzmi dobrze tylko w swojej oryginalnej wersji.  

Na długi czas zepchnąłem tego młodego artystę w niebyt.

Ostatnio jednak Pan Kamil Bednarek, bo jeśli ktoś się jeszcze nie zorientował to właśnie o nim mowa zaczął mnie znienacka przekonywać do siebie. A zaczął do świetnej piosenki Cisza. Przyznać trzeba, że to dobry kawałek. Inteligentny tekst, oryginalny klimat, wpadająca w ucho, przyjemna melodia prowadząca. Wreszcie usłyszałem jakąś dobrą muzykę w jego wykonaniu. Miałem nadzieję, że może gościu się rozwija, dojrzewa muzycznie i usłyszę kiedyś coś jeszcze godnego uwagi z jego repertuaru. W końcu to młody chłopak. Oczywiście nie pomyliłem się. Jakiś czas temu dość przypadkowo wpadł mi w ucho jego utwór z tej samej płyty co Cisza, Chodź, ucieknijmy. Bardzo dobra piosenka, od której ostatnio trudno mi się uwolnić. Polecam.




W tym samym czasie kiedy odkryłem ten kawałek spadł na mnie inny promowany ostatnio w rozgłośniach radiowych nowy utwór Bednarka Chwile jak te.

  

Teraz się dopiero przekonałem do Pana, Panie Bednarek. Tak jak Ty, tak i Twoja muzyka dojrzewa. Robisz świetną robotę. W końcu czuję, że przemawia przez Ciebie pasja do muzyki. Ja po tych piosenkach, które wymieniłem wreszcie dostrzegłem i uwierzyłem w Twój talent. Oby tak dalej.